poniedziałek, 4 sierpnia 2008

Przejście BW

W październiku zaczęłam kurs na Przodownika Turystyki Górskiej po Beskidzie Wschodnim i nic nie zapowiadało zbliżających się przygód!


Dużo wyjazdów- zaczęły się wycieczki kursanckie, aby obyć sie w terenie z mapą i kompasem), Sylwester Bombowy, zimowisko w Gorcach , majowy Beskid Niski i w końcu najważniejsze-Przejście po terenie uprawnień:)


W terminie od 27.06-16.07.2008 walczyliśmy ze współkursantami o przetrwanie:-)


Żaruję, uczyliśmy się wszystkiego,a najbardziej jak się okazało-siebie!

Mapka by Hubert z całym przejściem:)


27.06
Wsiedliśmy w pociąg razem z przejściem BZckim. oczywiście troszkę na trasie było przygód z przesiadkami,ale w końcu w Krakowie Płaszowie pani zalotnym głosem (może przepalonym,albo przepitym) oznajmiła co robić dalej:) No i w Płaszowie dowiedzieliśmy się kto jest "nominowany" do poważnych funkcji przewodnika i kierownika-ja miałam dzień dziecka:P no prawie, wachtować musiałam:)

28.06
Już byliśmy w Przemyślu, czas zacząć!
Kursanctwo w składzie Tomek, Mateusz i ja oraz groźna, jadowita kadra-Hania,Paweł i Gosia oraz Krzysio waleciarz ruszyła:)

Zaczęliśmy od zwiedzania Przemyśla-piękne miasto z mnóstwem klasztorów, rajuśku,piękne kościoły i inne zabytki! W dwa dni troszkę zobaczyliśmy. Towarzyszył nam Łukasz, raczkujący Karmelita Bosy. Mury Jego klasztoru odwiedziliśmy w magiczny wieczór, zjedliśmy nawet pizzę po nocnym zwiedzaniu kościoła:)
Zapoznaliśmy się z zamkiem w Krasiczynie (gdzie znajdują się charakterystyczne sgraffito-troszkę ściemniają z ich odnawianiem)
Pierwsze Bęcki odnośnie przewodniczenai i kierowniczenia...:)

29.06
W niedzielę po mszy u Karmelitów,a potem penetrować różnorodne forty,fortyfikacje,bunkry Twierdzy Przemyśl pozostałymi po Austriakach, tam znajdowała się linia frontu. Odwiedziliśmy Jaksmanice z bardzo ciekawym wnętrzem kościoła-wyobraźnia malarzy nie zna granic czasami!
Dołączył do nas Łukasz i w obawie,ze spóźnimy się, a właściwie Krzysio spóźni się na pociąg, mieliśmy niezły sprint asfaltem, ale wszystko było pięknie wyliczone, autobus miał lekki poślizg:)
Wróciliśmy do Przemyśla i odwiedziliśmy jeszcze Twierdze Przemyśl z cudownym widokiem na panoramę miasta.
Potem czym prędzej odprowadziliśmy Krzysia na pociąg.
Zostaliśmy sami-tylko my i kadra...ojojoj

30.06
Troszkę było laby,ale w końcu nadszedł czas zarzucić garby na plecy i wyruszyć w góry,tzn najpierw na Pogórze Przemyskie:) Przyjechał Michał z Moniką i Hubercikiem:)

Wędrowaliśmy napotykając coraz to nowe doświadczenia i nabieraliśmy dystansu do pewnych sytuacji....robić swoje!>, odwiedziliśmy Kruhel z cerkwią -oczywiście NAJstarszą:) Zawitaliśmy do Brylinki i zwiedziliśmy cerkiew p.w Wasyla Wielkiego. Niestety zmuszeni byliśmy ominąć wnętrze cerkwi w Kopyśnie,ale zawitaliśmy na Kopystńkę (541m.n.p.m) gdzie wśród tańczących traw weszliśmy na szczyt:)
Przy śpiewie,a raczej ujadaniu Derkaczy znaleźliśmy miejsce na pierwszy nocleg- nocleg w namiocie, brejowanie na świeżym powietrzu:) no akurat z Tomkiem sobie szefowaliśmy tego dnia:)
Na kolacje była miętowa herbatka, mniami:)


01.07
Nocleg był nad Posadą Rybotycką, którą odwiedziliśmy następnego dnia i zawitaliśmy do z NaJstarszej murowanej cerkwi obronnej.
Potem na stopa przetransportowaliśmy się do Huwnik.
Troszkę byliśmy takimi małymi pielgrzymami przemierzającymi szlaki i odwiedzającymi obiekty, różnorakie, sakralne. Weszliśmy na Kalwarię Pacławską i tak w zakamarkach zachrystii odnaleźliśmy obraz z "Tańcem śmierci"-niesamowity i śmieszny!
Pomknęliśmy Połoninkami Kalwaryjskimi, Przez Masyw Suchego Obycza, Suchy Obycz (618m.n.p.m), nocleg zaplanowany tego dnia był w okolicach Roztoki-Masyw Roztoki:)

02.07
Przewodnikując dotarliśmy z grupa przez dość spore pokrzywy (no że zrąbek nie dostałam to się zdziwiłam:) i Kierownikiem Hubercikiem do Liskowatego, obcykaliśmy cerkiew p.w. Narodzenia NMP. Przeasfaltowaliśmy do Krościenka, a potem po zakupach i tradycyjnym jogurcie z Sanoka (dostępny tylko w Bieszczadach!), Grandzie (kadry) i jakimś wafelku dalej na stopa,polecam:)
No nie udało się wszystkim dojechać (np. mi:P) więc zadowoliliśmy się PKS-em z wesoła grupką emerytów,którzy jak się dowiedzieli ze jedziemy do Jałowego i Hoszowa zwiedzać tamtejsze cerkwie bardzo się ucieszyli i tak się wczuli,że jak spytaliśmy kierowcę czy nas wyrzuci przy cerkwi pomimo braku przystanku chórem odpowiedzieli "Wyrzuci Wyrzuci"-śmiechowe to było:)

03.07
Następny dzień z Sokołowej Woli przetransportowaliśmy się przez Moklik (675 m.n.p.m) do Polany gdzie czekała dla odmiany cerkiew:P p.w. Przemienienia Pańskiego.
Zeilonym szlakiem przetransportowaliśmy sie Wańka działem do Rosochatego i Romantyczna polana nas przywitała:) Ulualala:)

04.07
Smolik-cerkiew Huculska i niespodzianka, Gosia ją omawiała,no,no się działo:)
Pasmem Otrytu przewędrowaliśmy do Chaty Socjologa a stamtąd przewędrowaliśmy do Chmiela z nadzieją że będzie chleb,ale dopiero na drugi dzień mogliśmy go ostać.
Tu zobaczyliśmy ddduż drabinę i tutaj też dowiedziałam się ze moja Asiula zdała prawko!
Piękny nocleg, zaszylismy się,ze widać nie było i z Hubertem się najedliśmy białej breji, niektórym nie podchodziła:P
A chłopcy sobie pośpiewali:)


0.5.07
Przysłup Caryński-nażarliśmy się jagód,mniam,a Mateusz prawie nas zabił, końcówka widłowa nie pomagała na obżarciuchów:) hmm, no tak, ciężka rola zamka tego dnia była,ale co sie najadłam jagód, tzn wcale nie jadłam:P

Troszkę nas zlało coś z nieba,ale akurat spaliśmy we wiacie na sianie, mało go było ale było:)

05.07
Następny dzień na lekko! jupi Niestety pogoda nie dopisała i nie było wschodu słońca na Caryskiej połonińce,ale wszytsko przed nami:)


Marta z Januszem poszli gdzieś dalej schroniskowo niestety, a my dalej...


Ustrzyki Górne-Połonina Caryńska,ale zaraz,no jak mogłam zapomnieć, jeden z zakapiorów mi się oświadczył i śpiewał,no było miło,ale nie oddali mnie na szczęście zalotnikowi:)
Bo "...kochanka mi potrzeba jak imperium:P"


Śpiewająco zdobyliśmy Caryńską,napotykając panią ze lśniąco białymi trepami lekarskimi,godne podziwu bo jak sie okazało na szlaku błota było nie mało:), walneliśmy sobie na szczycie panoramkę na 360 stopni, a co tam:) i śpiewając hiciory zeszliśmy.
Mateusz zarzucił "Gwiezdnego chłopaka":P

06.07
Niedziela upłynęła pod hasłem Dwernik i msza, spotkaliśmy sympatycznego księdza, światowego,zawsze gdzieś go kamera dosięgała jak opowiadał:) na prawdę miły duchowny,fajnie sie psalm śpiewało-he:) Wylądowaliśmy koniec końców w Chmielu i tam też dowiedziałąm sie ze moja Asiula zdała prawko:) zdolniaszka mała moja!


Przedni nocleg wybrany i biała breja, najledliśmy sie z Hubercikiem,kto zjada ostatki ma zgrabne pośladki:P

07.07
Pasmem Otrytu zdobyliśmy Skałę dobosza i rozłożyliśmy się w Studennym. Ale ciężkie było zbieranie chrustu, godzinę nam zajęło i nie wiem jakim cudem brzuch miałam pełen malin, Gosia z Hanią też się nie mogły nadziwić:D

Breja do namiotu,bo coś zaczęło kapać z góry, mniami:)


Ciężko byo przejść dalej, tych malin było całe pole!:) mniam,mniam!


08.07
Następnego dnia pomknęliśmy dalej, Terka czyli spotkanie z panem Stasiem-kolekcjonerem zdjęć paszportowych młodych dziewczyn:D
he i spotkanie z panią przewodniczką,u której zakupiliśmy 3 litry mleka:) Zamelinowaliśmy strasznie i trzeba było pocisnąć, bo do Leska trzeba było dojechać. Troszkę stopem, ale oczywiście nie wszystkim się udało-z Tomkiem eksluzywnym PKS-em dojechaliśmy,ale fajnie było wsiąść do tak pachnącego pojazdu i wnieść troszkę swojego smrodku:)

09.09
No PTSm w Lesku,byczy nieziemski, wieczorne zwiedzanie się nie powiodło,ale z rańca pocisnęliśmy na miasto i zwiedziliśmy wszystkie atrakcje-synagogę,kirkut i kościółek,a potem nach Sanok:)


Z Mateuszem sobie przewodnikowaliśmy i kierowniczyliśmy, fajno było!

W Sanoku atrakcji co nie miara!


Piękny PTSm przywitał nas na początku a potem tylko lepiej- kościół franciszkański, cudowna wystawa ikon i galeria Beksińskiego.

Na deser Muzeum Budownictwa Ludowego czyli esencja budownictwa drewnianego z największymi perełkami. Oprowadzała nas miła pani z różowymi gumakami, klimatyczne:)

Chcieliśmy odwiedzić również dwie cerkwie (w Uluczu i Kamieniu Podolskim), stanęliśmy na głowie z Mateuszem, nie udało się busa załatwić,więc Zagórz powitał nas swoimi ruinami klasztoru Karmelitów, cudowne miejsce i sanktuarium (dużo ich na tym terenie)- nawet pewna miła zakonnica nam obraz odsłoniła słysząc że turyści z Gdańska.


Wróciliśmy do PTSMu i to był dzień dobrobytu, breja na słodko preparowana przez dzielnych mężczyzn,którymi dygowała Ala (dołączyła dzień wcześniej) pychotka i co najważniejsze, urodziny Gosi!! Sto lat:)

Ale się najedliśmy, ulala:) Kadra fundnęła maraton pogadanek, na prawdę fajnie się słuchało, niektórzy zasnęli,ale dzielny Paweł Ć miał na to radę-kij od miotły:P


10.07
Wyspani (w łozkach), pomknęliśmy do Woli Piotrowej, przez Tokarnię gdzie już waleci z Elą i Agą dzielnie czekali! niestety Hania musiała pojechać i Daniel ze swoją Elżunią (tzn gipsem:)....szkoda!

Kulturalnie rozbiliśmy się na bazie SKPB Lublin, nawet Toi toi był, polecam miejscówkę!


Następnego dnia czekał Turzńsk i Rzepedż,kolejne perełki architektury drwenianej!


Z niecierpliwością czekaliśmy na BZ,ale przywędrowali na nocleg dopiero.
Nawet Szymon K prosto z Włoch dojechał-jak on to zrobił wie on sam:)
A nocleg, malina, prysznic nie z tej ziemi, wykąpaliśmy się porządnie:)

Następnego dnia Baligród gdzie czekał już powróceni Monika i Michał:)

11.07
Tego dnia dowiedzieliśmy się jak idziemy na Manewry, ku mojej ucieszę moim partnerem manewrowym został Mateusz, fajnie!

12.09
Ostatni nocleg na dziko w Radziejowej i czas do Łopienki. Mieliśmy do pokonania około 80 GOTów w 36 godzin.

Musieliśmy zaliczyć 10 puntów manewrowych. To długa opowieść, a zaczęła się już o
22:30,13.07.2007.
Nasza droga zaczęła się dość łatwo, szybko zrobiliśmy pierwszy punkt Korbania (894m.n.p.m.)- pomknęliśmy dalej, ale na nieszczęście zaczęła się burza.
Nie było strasznie, bo akurat przechodziliśmy przez wioseczkę i schroniliśmy się w budującym się domu. Okna były,a dzrwi nie było:)
Przeczekaliśmy burze i zjadając batonika na podbudowanie morali pomknęliśmy dalej. Do drugiego punktu wyruszyliśmy z czołówkami na głowach, lecz sam szczyt którym była Połoma 776m.n.p.m) przywitał nas wschodem słońca:) no na Caryńskiej ni było to chociaż tutaj. Jednak w drodze na szczyt tradycyjnie pękły mi spodnie, normalnie:) Zgubiłam mapę i nabawiłam się prawie zawału, ale nie ma jak adrenalinka, błyskawicznie cofnęłam się na szlak i była,uff, kamień spadł z serca:)

Ruszyliśmy do trzeciego punktu Kiczera 930m.n.p.m obleciały nas gziory wstrętne, było ich, oj było. He, w końcu mapy się przydały:P
Nie wiem czemu,ale Matuszowi siadały głownie na tył...haha:P
Nawet oda do Kiczery powstała:)
Jak wyciągnę od kadry to wkleje:P

Nastąpiło lekkie poprawienie pogody. Tak sobie szliśmy, rozmawialiśmy, oczywiście nie za dużo:)
Na prawdę dużo nie mówiłam:P

W pewnym momencie z ust Mateusza wypłynęło pytanie: "Ryba, czy jak przejdziemy manewry zaśpiewasz jeszcze gór mi mało":), umarłam ze śmiechu:)

Czwarty punkt-Krzemienna (937 m.n.p.m) na robiliśmy w deszczu, ale było miło w butach,tak mokro, tuż przed szczytem zaczęła się ostra burza, nie ma jak parasol:)

Pocisnęliśmy jeszcze-pełni nadziei, że znajdziemy sklep w Przysłupie (he, mam korektę na przygłupa:P), powędrowaliśmy do wsi.
Sklepu nie było,ale za to poprosiliśmy o wrzątek w ostatnim domku. Właścicielem był przemiły Holender, który oprócz wrzątku poczęstował nas ciachem piernikowym i na prawdę było to bardzo miłe. Poopowiadaliśmy mu troszkę o kole i był pełny podziwu,że mamy jeszcze taki ubaw choć tyle idziemy,a była chyba 12-13ta dnia następnego czyli 14.07:)
Dowiedział się gdzie mieszkamy i spytał czy nie chcemy zabrać do cerkwi świeczników. Okazało się,że troszkę były duże i niestety nie daliśmy rady.
Wysuszeni i najedzeni w 5 minut pozbieraliśmy graty i w drogę na Małe Jasło (1097 m.n.p.m) czyli piąty punktNiestety nie skosztowaliśmy za dużo jagód byliśmy za połową i trzeba było iść dalej:)
No już zmęczeni troszkę byliśmy. Na szczycie znaleźliśmy krateczkę Hubercika i Wojtka.
Mokro, mokro, mokr, Berdo (1041 m.n.p.m)-sześć! ale tam ludzi było, tzn wydawało się nam troszkę:P
Siedem-Osina, na szczęście wywózka drewna pozostawia ślady!
Wyszliśmy już na szosę i zaczęło dla odmiany padać i zastacjonowaliśmy na przystanku pełnych śmieci,i pospaliśmy, tzn kto spał to spał nie Mateusz:P
A jak wstał to widział duużo ludzi,ach te zwidy! a gdzie reszta padło pytanie:)
Osiem-PKS Żubracze-szybkie spisanie rozkładu, zeszyt sie trzymał wzorowo:)
Dziwięć Durna-na prawdę Durna! no ja wracaliśmy to chyba dziekowałam,że przeżyłam:)
Bez kitu. No oczywiście mieliśmy plany,ze jak wrócimy sie wykompiemy opowiemy wszytskim jak fajnie było i w ogóle! taa, a świstak siedzi...
Kurcze coś zgubiłam:P ale co:) Chyba Łopieninkę ,ale głowy nie dam!

31 godzin i koniec, ale szczęście. Wszystkie plany odnośnie kąpieli i pogaduszek poszły w niepamięć, śpiworek i spanko:)

No i tak skończyła się największa i najdłuższa lekcja życia...:)

Zostały wspomnienia,ale jakie, kiedyś się na pewno wróci do wielu miejsc:)

Łopienka-Zagórze i PKP do Krakowa, czas na kolejną przygodę:)



















































Brak komentarzy: